To postawa, którą pierwszy raz usłyszałem na warsztatach z improwizacji scenicznej prowadzonych przez znakomitą amerykańską improwizatorkę Jill Bernard.
Co to znaczy?
Improwizacja sceniczna to sztuka, której można się uczyć. Opiera się na pewnych zasadach i postawach, które można ćwiczyć oraz utrwalać, jak mentalne mięśnie. Kiedy zaczynamy swoją przygodę z improwizacją i doświadczamy pierwszych występów na scenie, jesteśmy z jednej strony przerażeni (No bo jak to tak, bez przygotowania, bez dialogów, postaci, cały czas w niepewności???), a z drugiej strony wypełnia nas niesamowita radość i ekscytacja (To naprawdę się dzieje i nam wychodzi! Ale to jest fajne! Oooo, jest super i do tego śmiesznie!). Przede wszystkim bawimy się tym i niezwykle nas to cieszy.
Im dalej w las jesteśmy coraz pewniejsi siebie w tym, co robimy, więc chcemy to robić coraz lepiej, coraz sprawniej, nie popełniając ewentualnych błędów... tak, to ten moment, w którym zaczynamy dopuszczać do siebie presję, perfekcjonizm, ocenę siebie i innych. To paradoks, bo w improwizacji nieustannie uczymy się tego, by nie oceniać, nie koncentrować się na błędach - bo mogą się one okazać prezentami i posunąć akcję w zupełnie zaskakującym, niezwykle inspirującym kierunku. Zapominając o tym tracimy ową pierwotną radość wspólnego, nieskrępowanego tworzenia i za bardzo wchodzimy w dołek oczekiwań i biczowania się, że nie jesteśmy tacy, jacy powinniśmy.
Właśnie... tacy, jacy powinniśmy być. A przecież my wystarczymy, Ty wystarczysz, ja wystarczę - taki, jaki jestem w tym momencie swojego życia, doświadczenia, odczuwania i nastroju. To istota tej postawy zakładająca czerpanie podczas improwizacji z siebie i akceptację tego, kim jestem i jak się czuję, także tego konkretnego dnia. Biorę to, co aktualnie mam i z uważnością, zaufaniem do własnych umiejętności oraz dobrą intencją robię z tym, co aktualnie mogę. Bez oceniania się i karania, że nie dosięgam poprzeczki mojego ewentualnego idealnego obrazu.
Jest to też postawa, stan, który można przełożyć w ogóle na życie. Tym bardziej wtedy, kiedy dosięgają nas sytuacje kryzysowe. Tym bardziej teraz, w pandemii niepewności.
Pamiętaj więc, Ty wystarczysz. I jeśli teraz jest Ci trudno, targają Tobą nieprzyjemne emocje, czujesz się gorzej, słabo "ogarniasz" rzeczywistość - to normalne, masz do tego prawo. Świat wrzucił Cię w nową sytuację, ograniczył aktywności i jeśli nie pracujesz na pierwszej linii usług, zamknął Cię głównie w domu - samotnie lub z bliskimi, obie opcje mogą być w dużej dawce frustrujące ;)
Daj więc sobie czułość, zrozumienie, spotkaj się z tymi emocjami i daj im miejsce bez wypierania. Nazwanie emocji i objęcie ich świadomą uwagą pomaga. To czasem wystarczy, by organizm (umysł i ciało) zaczął produkować alternatywy, rozwiązania i bardziej wspierające uczucia. Szczególnie kiedy wiemy, jakie podejście i myśli działają na nas wspierająco.
A jeśli czujesz, że jest bardzo trudno - Ty wystarczysz, by poprosić o pomoc. Rodziny, przyjaciela, znajomej, terapeuty, coacha. Jest wiele możliwości i nie znaczy to, że jest z Tobą "COŚ NIE TAK". Po prostu to też są możliwości, które masz, by działać oraz iść ku rozwiązaniom.
Ty wystarczysz.